sobota, 5 listopada 2011

Na gorąco (40,2 stopnia)

Co tak stuka, co tak puka?
Ale silne te łomoty!
Słuch wytężam, stawiam ucha...
Ach to znowu herz klekoty!

No bo jak ma moje serce
bić rytmicznie i miarowo,
gdy wciąż jestem w poniewierce
i nie mogę żyć di nuovo.

Jak mam się pozbierać w sobie
kiedy los mnie nie oszczędza?
Kiedy wali mnie po głowie,
i się wciąż nade mną znęca?

Los - przyjaciel do niedawna -
zdradził mnie, swe zbrodnie knuje.
Daje to com wziąć niezdarna.
Losie... nie, nie... ja dziękuję.

Nim mój pociąg do wieczności
dotrze na końcową stację,
chciałabym ja swoje kości
wyprostować, zjeść kolację.

Tę ostatnią... nie w wagonie
co gna, pędzi i kołysze.
Ani też nie na peronie,
gdzie gwar tłumu zabił ciszę.

Chcę z pociągu, nim kres przyjdzie,
wysiąść gdzieś pośród zieleni.
Twarz opłukać w wodzie czystej
co się barwą słońca mieni.

Ucztę sobie przygotować
na obrusie z kwiatów polnych,
popróbować, posmakować
potraw z menu dla swawolnych.

Mogę nawet się zachłysnąć
świeżym sokiem z gron radości
i z pucharu sobie liznąć
lodów słodki smak miłości.

Zaspokoić głód beztroski,
która pachnie landrynkami
i zjeść 4 małe kęski
śmiechu chleba z powidłami.

Potem legnąć gdzieś pod gruszą
na wznak, nie na którymś z boków,
i zaśpiewać całą duszą:
- Nareszcie mam święty spokój!!!

A gdy słońce powolutku
dotknie samych kresów nieba,
wstanę, i tak po cichutku
jeszcze sobie coś zaśpiewam.

Potem do pociągu wrócę,
zajmę miejsce co jest moje,
bo dojechać przecież muszę,
gdzie się kończą życia znoje.

---------------------------------
I choć nie chcem jednak muszem
mimo, że się tego bojem :)))))

Brak komentarzy: